Skrzat

Ta historia wydarzyła się kilka lat temu. Mieszkałem jeszcze w Makowie, do lasu miałem zaledwie 100 metrów, więc często wybierałem się tam na spacery z moim psem Joką. Był to mieszaniec dalmatyńczyka z jakimś psem myśliwskim, cały czarny z białą krawatką w czarne ciapki i białymi skarpetami na przednich łapach. Lepszego towarzysza nie mogłem sobie wymarzyć.
Pewnego dnia spacerowaliśmy już od dobrych dwóch godzin, a Joka znikał co jakiś czas za drzewami zjawiając się nie wiadomo skąd, by znowu gdzieś przepaść. Dzień był upalny, słońce stało w zenicie, a jego promienie przebijały się przez korony drzew. Szedłem miarowym krokiem, teren w tym miejscu wznosił się ku górze. Byłem już prawie na samym szczycie, kiedy nie wiadomo skąd, wprost przede mną stanął śmieszny, mający może 50 centymetrów karzeł. Miał na głowie kapelusz, na sobie czerwony frak, zielone spodnie i kamizelkę. Jego przekrwione oczy patrzyły na mnie złowrogo, w dłoni trzymał niewielki patyk, który skierował w moją stronę. Wymachiwał nim i zataczał kręgi, aż na jego czubku pojawiło się jasne światełko.
Patrzyłem na czubek patyka, jak się jarzy i byłem pewny, że nie wróży to nic dobrego. Pomimo to stałem w bezruchu i obserwowałem. Karzeł zaśmiał się szaleńczo, a z patyka posypały się iskry. Nie wiedziałem co zrobić, czułem że ciało zaczyna mi ciążyć, a powieki opadają, byłem pod jakimś dziwnym działaniem czarów niziołka. Nie wiem jakby się to skończyło, gdyby nie mój pies, który zjawił się tuż za plecami karła i zwinnie doskakując złapał go mocno zębami za kark. Ten zaskoczony upuścił patyk na ziemię, iskry przestały się sypać, a światełko zgasło. Pies trzymał mocno nie zwalniając uścisku ani na chwilę, pod jego wpływem karzeł skurczył się i struchlał.
Moje ciało odzyskało dawną lekkość, a senność minęła. Karzeł poprosił o litość. Darowaliśmy mu życie, jednak nim pies zwolnił uścisk i ten uciekł, połamałem mu patyk. Wróciliśmy jak zawsze po spacerze zadowoleni do domu. Nikomu o tym nie opowiedziałem, aż do tej chwili…

Łukasz